Wpisz i kliknij enter

Halfway Festival 2016 – nasza relacja

Crazy, crazy people…

Właśnie zakończyła się 5. edycja białostockiego Halfway Festivalu, który jak co roku obfitował w mnóstwo koncertowych atrakcji i nie tylko (m.in. wystawy). Myślę, że większość z was zgodzi ze mną się, że jest to słabo doceniana impreza w naszym kraju. Ale z całą pewnością nie wszyscy zdają sobie sprawę, że jest to także „najwolniejszy” festiwal w Polsce. W tym sensie, że nie ma nic wspólnego z pośpiechem czy opresyjnym charakterem przeładowanego line-upu zmuszającego słuchaczy, by byli na kilku koncertach w jednym czasie. Całe szczęście, organizatorzy trzymają się swojej filozofii i sprawnie układają program festiwalu.

W tym roku, w dniach w 24-26 czerwca na deskach Amfiteatru przy Operze i Filharmonii Podlaskiej – Europejskim Centrum Sztuki pojawili się – jak to zawsze bywa – artyści z różnych zakątków świata. Tym razem z Estonii, Wysp Owczych, Islandii, Izraela, Kanady, Stanów Zjednoczonych, Norwegii i Białorusi. Oczywiście, nie zbrakło także rodzimych twórców.

Po pierwsze, niekwestionowanym bohaterem tegorocznej edycji była sprzyjająca pogoda – pomimo bardzo gorących dni, to nie spadła ani jedna kropla deszczu i nie przeszła żadna gwałtowna wichura. Po drugie, odniosłem wrażenie, że do Białegostoku na Halfwaya przyjeżdża coraz więcej ludzi. Co powinno napawać radością zarówno organizatorów, jak i samych mieszkańców tego miasta, bo dzięki takim inicjatywom stereotypy krążące wokół stolicy Podlasia mogą zostać obalone raz na zawsze, gdzie ponoć po ulicach biegają białe niedźwiedzie, no może też żubry (śmiech).

IlyaIlya, fot. cykady.com

DestroyerDestroyer, fot. cykady.com

Piątkowy wieczór otworzył koncert białostockiej grypy Byen (właśnie wydali debiutancką EP-kę). W ich muzyce słychać mroki Skandynawii, na czele z Islandią, oraz sporo syntezatorowej elektroniki i dźwięków gitary. Największe wrażenie zrobił na mnie utwór „Odczuwalnie”. Później doszło do przetasowań i w drugiej kolejności wystąpiła grupa Dana Bejara, czyli kanadyjski Destroyer. Bardzo dużo się działo na scenie (saksofon, trąbka, flet poprzeczny, elektronika, syntezatory, gitary). Sam lider wypadł chyba najlepiej, reszta zespołu znaczniej gorzej. Było po prostu wszystkiego za dużo. Dosyć banalne i zbyt często pojawiające się partie saksofonu spłaszczały to, co prezentował na przykład bardzo dobry trębacz. Ta noc należała zdecydowanie do członków bristolskiej formacji Ilya. Niepozornie ubrany gitarzysta Nick Pullin pokazał gitarową maestrię, choć nie jest typem „sportowca”, ale minimalisty trafiającego w odpowiednie dźwięki (najbliżej mu do Roya Buchanana), a obok niego zjawiskowa wokalistka Joanna Swan. W jej głosie z kolei odnajdziemy Arethe Franklin, Beth Gibbons i Adel. Brytyjczycy zagrali m.in. kilka znakomitych wersji numerów z ich najnowszej płyty „Gospel”.

Odd HugoOdd Hugo, fot. cykady.com

EivorEivør, fot. cykady.com

Ane BrumAne Brun, fot. cykady.com

Sobotnie popołudnie rozpoczęło się setem polskiego projektu Tobiasza Bilińskiego – Coldair. Artysta nie miał szczęścia, bowiem w tym samy czasie nasza reprezentacja walczyła na Euro ze Szwajcarami. Sam byłem przyklejony do telewizora, ale zdążałem dojechać na kilka ostatnich nagrań Coldaira. Nie porwała mnie w żaden sposób jego muzyka, może nie ta pora (?), bo w końcu to electro i zimna elektronika. Wokalnie też dosyć słabo ze strony Bilińskiego. Zdecydowanie lepiej wypadł estoński Odd Hugo. Totalnie inna stylistyka (americana, folk), za to porządnie podana. Przypuszczam, że fani Andrew Birda, Beirutu czy Fleet Foxes byli zadowoleni. Następnie na scenę wyszła artystka z Wysp Owczych – Eivør. To wyjątkowa wokalistka, która akurat jak dla mnie jest skrzyżowaniem Joanny Newsom, Kate Bush i Mari Boine. Artystka wykonała też parę utworów wraz z muzykami Opery i Filharmonii Podlaskiej. Najwięcej radości sprawiły mi te momenty, kiedy Eivør brała do ręki bęben podpięty do efektów i wprawiała w trans. A słowa Crazy, crazy people…padły właśnie z jej ust, po tym jak publiczność wywołała Eivør – klaszcząc na stojąco – na kolejny bis. Później nadszedł czas na moje pierwsze spotkanie z izraelską grupą Acollective. Było żywiołowo i energetycznie, a w paru fragmentach muzycy ocierali się nawet o stylistykę Prince’a. Ale nie powalił mnie ich koncert, choć wielki plus bym postawił przy świetnej solówce zagranej na saksofonie tenorowym w jednym z bisowych utworów. Na koniec tego dnia mieliśmy występ Norweżki Ane Brun – profesjonalnie poprowadzony, ale mało zaskakujący. Artystka bardzo dobrze wypadła, gdy była sama na scenie z gitarą.

Julia MarcellJulia Marcell, fot. cykady.com

Howe GelbGiant Sand, fot. cykady.com

W końcu nastał długo wyczekiwany przeze mnie trzeci dzień festiwalu. Niedzielne popołudnie było bardzo duszne i gorące. W pierwszej kolejności na deskach amfiteatru znaleźli się chłopaki z Mińska ukrywający się pod nazwą Intelligency. Niestety, ale było to nieudolne połączenie electro, techno i gitar. Napięcie rosło, bo po nich wyszła fenomenalna ekipa Howe’ego Gelba – Giant Sand. Gelb ubrany w stylowy kapelusz, kowbojki, obcisły garnitur wyczekiwał polskiego deszczu. Wtedy nad Białymstokiem zawisły groźnie wyglądające chmury. Ale siła brzmienia ich gitar rozpędziła deszczowe chmury. Za to z wnętrza Gelba wydobyły się charyzma, spokój, doświadczenie i niesamowity luz. U jego boku pojawili się też dwaj świetni gitarzyści. Pierwszy koncert Giant Sand w naszym kraju spełnił moje oczekiwania, brzmiał potężnie, zmysłowo i drapieżnie. W trakcie ich występu zerwał się mocny wiatr, wówczas pomyślałem o amerykańskich preriach. Dzięki nim poczułem, że jestem bardzo blisko arizońskich pustyń. Z tych upalnych klimatów wyrwał nas Mammút tworzony przez bardzo młodych ludzi z Islandii. Chyba najciekawiej zaprezentowała się wokalistka, zaś same kompozycje Islandczyków to dosyć mocne granie w dużej mierze inspirowane nowojorską sceną gitarową lat 90. Muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem Julii Marcell, która zagrała tuż po zespole Mammút, ale ten koncert zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Artystka wykonała głównie kompozycje z jej najnowszego albumu „Proxy”. Muzyka Marcell wypada znacznie lepiej na żywo niż na płytach. Zaskoczyła mnie też bardziej w roli gitarzystki niż jako autorki tekstów.

Wilco 2Wilco, fot. cykady.com

Kiedyś magazyn „The Rolling Stone” uznał amerykańską grupę Wilco – dowodzoną przez Jeffa Tweedy’ego – za jeden z najlepszych zespołów koncertowych świata. Po tym co, zobaczyłem i usłyszałem podczas ich pierwszego występu w Polsce, to nie sposób się nie zgodzić z opinią „The Rolling Stone”. Amerykanie przywieźli do Białegostoku mnóstwo swojego sprzętu: wzmacniacze, piece, kolumny i chyba ze czterdzieści gitar. Zaczęli od „More”, „Rng”, „Joke Explained” i „Heart”, następnie sięgali po różne nagrania z różnych okresów działalności Wilco, pojawiły się choćby takie utwory jak „Cold Slope”, „King of You”, „Via Chicago”, „I’m The Man”, „Late Greats”, „Red Eye”, „I Got You” czy „I’m A Wheel”. Znaczą część koncertu stałem tuż przed samą sceną amfiteatru, czyli jakieś 4 metry przed Tweedy’m, bez żadnych barierek, ochroniarzy etc. Niesamowita bliskość i gra spojrzeń z muzykami są bezcenne! Gdyby spróbować ująć to w słowa, to jedynie mogę mówić tu o perfekcjonizmie, magii i wyjątkowości. Druga część tego występu była akustyczna. Amerykanie wykonali niezwykłe wersje „Missunderstood”, „Simple”, „War on War”, „Always in Love”, „Cali Stars” i „Shot”. Kto nie widział, niech żałuje!

W ubiegłym roku powalili mnie na łopatki członkowie The Antlers, teraz Wilco i Giant Sand. Trzymam kciuki za kolejną edycję!

 

 

Strona festiwalu: www.halfwayfestival.com

Strona Facebook: www.pl-pl.facebook.com/halfwayfestival

 

Poniżej linki do naszych relacji z poprzednich edycji:

Songwriting Op!era Festival 2012

Op!era Folk Festival 2012

Halfway Festival 2013

Halfway Festival 2014

Halfway Festival 2015

 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy