Wpisz i kliknij enter

Tirzah – Devotion

Uszy na debiut.

Pomocy w przygotowaniu materiału Tirzah udzieliła Mica Levi (Micachu) dzieląc się swoimi umiejętnościami kompozytorskimi i producenckimi. W pierwszej kolejności słychać wpływ muzyki Arthura Russella, co słusznie odnotował Bartek Chaciński w swojej recenzji. „Devotion” zawiera jedenaście popowych piosenek, ale stworzonych nie pod dyktando masowych gustów. Bardziej skłaniałbym się do określenia, iż jest to próba uszlachetnienia tychże. Naturalnie mamy tu piosenki o miłości. Dzięki temu można poczuć osobistą bliskość z albumem, gdyż nie są skażone banałem. Zawdzięczają to interpretacjom wokalistki. Dodam jeszcze, że Tirzah Mastin pochodzi z Londynu, a więc możemy mówić już o desancie.

Skoro poruszamy się w granicach muzyki popowej to musimy mieć jakieś efekciarskie haczyki do przyciągania uwagi. Moją przyciągnął od razu „Go Now”. W mig rozpoznać można szaty r&b. Bardzo stanowczy tekst, ale wykonanie już nie. Ciekawy kontrast. Do tego świergoczący ozdobnik. Nie brakuje również piosenek bardziej abstrakcyjnych. Pierwsza, na jaką można natrafić, to „Do You Know”. Czuć tu rękę Micachu. Nieregularny rytm i hipnotyczna aura to główne składniki. Równie ciekawy jest „Basic Need”.

Oczywiście musimy mieć jakieś potencjalne przeboje. „Gladly” i „Devotion” nadają się do tego znakomicie. W pierwszym rozmyty fortepian robi za główny instrument. Do tego dochodzi ciepły wokal Tirzah i dosłownie szczypta psychodelii. „Devotion” ma wszystkiego więcej. Gościnny udział Coby`ego Sey`a przywołuje na myśl dokonania Franka Oceana. Statyczne tło robi sporo przestrzeni dla wokalistów. To wszystko zostało fachowo ze sobą zlepione i dzięki nieprzeładowaniu efektów ma szansę na długi termin ważności.

Na album nałożono wiele filtrów, dzięki czemu zyskuje na różnorodności. Tu widać największy wpływ Levi, ale to Tirzah pozostaje głównym magnesem. Żwawszy, szybszy rytmicznie, a przypominający nieco Hot Chip, klimat można znaleźć w „Holding On”. Intymność i bliskość ze słuchaczem jest zawarta w „Say When”. W „Guilty” autotune się nawet pojawia, natomiast surowość reprezentuje zamykający „Reach”. Debiut fonograficzny Tirzah to płyta, której nie powinno się przeoczyć. Wszystko rozgrywa się w obrębie niuansów takich jak: szczerość, urokliwość oraz nienatarczywość. Nie wszyscy to mają. Nie wszyscy potrafią to połączyć.

Domino | 2018

Strona oficjalna
FB







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy