Wpisz i kliknij enter

Tyler, The Creator – Flower Boy

Zredukowana obscena.

Tyler, The Creator nieodłącznie kojarzy się z ekspansywnym wulgaryzmem. Różnie można go na tę okoliczność określić, ale odnoszę wrażenie, że jego zamiar budzenia skrajnych opinii był ze wszech miar zamierzony i konsekwentnie realizowany. Abstrahując od mojego poglądu na jego twórczość, wszystko sprowadzało się do wałkowania tematu odnośnie „męskiego interesu” lub jak to można usłyszeć w programie motoryzacyjnym „The Grand Tour” – gentleman’s sausage. Dość o tym można się nasłuchać na albumie „Goblin”, ale i na późniejszych nie brakowało tego typu tematyki. Każdy temat da się wyeksploatować do cna. Tyler doszedł do wniosku, że czas na zmianę maski. Ba, nawet dał sobie zmienić tytuł płyty na bardziej handlowy. Jako „nieoficjalny” ma funkcjonować ten: Scum Fuck Flower Boy. Oficjalnemu amputowane dwa słowa. Dobrze, że tym zagadnieniem nie trzeba się nadmiernie zajmować, gdyż najbardziej zajmująca jest zawartość muzyczna tego krążka. Najlepsza w karierze rapera.

Pierwsze co zbija z tropu, to ilość soulowych, pieczołowitych brzmień. Najbardziej wpadający w ucho „911 / Mr. Lonely” brzmi jakbyśmy znaleźli się w latach 70. Od pierwszego momentu obdarzyłem ten utwór żarliwym uczuciem. Podział na dwie części tylko uwypukla pomysłowość kompozycyjną autora. Będący odkryciem dla mnie wokalista Steve Lacy wypada lepiej niż obiecująco. Słychać tu też starego kolegę Creatora Franka Oceana. Właściwie ten utwór leży bliżej stylistyki tego drugiego. Drugą bombą jest „See You Again”. Tu plan pierwszy kradnie wybijająca się Kali Uchis (znana z ostatniej płyty Gorillaz). Ten nieoczekiwanie melancholijny utwór oparty jest na kapitalnej linii melodyjnej. Napakowany smaczkami w postaci smyków, zmysłowego głosu i delikatnych dzwonków budzi majestatyczny podziw. Jakże dobrze poprowadzona jest tu linia basu. Ta pieczołowitość w brzmieniu mogła by wyjść spod ręki Pharrella Williams`a, ale jest dziełem samego autora. To w końcu jest piosenka miłosna, co u tego wykonawcy nieczęste.

Siłą dobrze poukładanej płyty jest umiejętność dobrania kontrastów. I tak po „See You Again” dostajemy twardy „Who Dat Boy” bardziej przypominający eksperymenty z synthami, niż luz Zachodniego Wybrzeża. Zabawy dźwiękiem pojawiają się też w „Foreword”. W samym centrum Tyler umieścił swój popis, a jednocześnie wykładnię tej płyty. Mowa o „Garden Shed”, który w pierwszej chwili kojarzy się z klimatem Prince`a (gitarowe wstawki). Raperowi towarzyszy zjawiskowa Estelle w znakomitej formie. Piosenka opowiada o „wyjściu z szafy” (w tym przypadku z szopy ogrodowej) czyli opowieści o swojej orientacji seksualnej oraz innych upodobaniach. Ten odważny, liryczny krok podany jest w bardzo ciepłej, przystępnej oprawie. Mocniejsze tony wracają w „I Ain`t Got Time!”. Oldschool się kłania, ale z zachowaniem łatwości odbioru. W ogóle można dojść do wniosku, że Tyler umiejętnie balansuje między mainstreamem a alternatywą. Z jednej strony stylizuje swoją muzykę na łagodną modłę, ale z drugiej ma rozmach w miksowaniu starych patentów z nowymi. Dodam jeszcze, że dobrze słyszeć w końcu Lil Wayne`a w formie, co prawda krótkiej, ale znakomitej, funkowej w „Droppin’ Seeds”.

„Flower Boy” zyskuje dodatkowy wymiar jak przyłożymy lupę do tekstów. Te są dość osobiste. Utyskiwanie na samotność czy poszukiwanie miłości są tematami, którymi w rapie niewielu umie zająć się w odpowiednim stylu. Tyler bawi się z nami w kotka i myszkę. Gubi tropy i zastawia pułapki interpretacyjne. Taki na przykład „Glitter”, w którym padają słowa „I hope that we can be more than just friends”, ale bez sprecyzowania czy chodzi o nią czy o niego. Domysły pozostawił odbiorcom. Wprzęganie tematów LGBT w teksty rapowe to rzecz ciągle budzącą emocje. Przypomnieć należy wyznanie Franka Oceana, które rozniosło się szerokim echem. Nie ma tu taniej zgrywy. „Flower Boy” aż kipi od pomysłów, radosnej (w przewadze) aury oraz znakomitych rozwiązań muzycznych. To sprawia, że na Tylera zaczynam spoglądać pod innym kątem. Niczego wykluczyć nie można, a sprawy nie ułatwia też zamykający, promienisty „Enjoy Right Now, Today” z wokalizą Pharella.

Columbia | 2017

FB

Strona Odd Future







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy