Wpisz i kliknij enter

Christian Löffler – Mare

Muzyczny odpowiednik samotnego spaceru po jesiennej plaży.

Kiedy cztery lata temu ukazał się debiutancki album niemieckiego producenta, zaskakiwał swą łagodną melancholią i klasycznym pięknem w otoczeniu coraz to mroczniejszych i brutalniejszych produkcji nowego techno. Nic więc dziwnego, że „A Forrest” tak mocno wyróżniał się na tle innych realizacj na ówczesnej scenie elektronicznej. Jego twórca nie śpieszył się jednak z nagraniem następcy – dlatego zrealizowany przezeń drugi pełnowymiarowy album dostajemy nakładem kolońskiej wytwórni Ki dopiero teraz.

Materiał na „Mare” powstawał w domku Christiana Löfflera nad Bałtykiem w miejscowości Darss. Nie dość, że producent wykorzystał zarejestrowane na okolicznej plaży i w lesie dźwięki otoczenia, to jeszcze podczas dokonywania nagrań zdecydował się wykorzystać mikrofony, które wyłapywały wszystkie odgłosy jego funkcjonowania w domku. Zamiast sampli dominujących na „A Forrest”, tym razem postawił bowiem na brzmienia zagrane na instrumentach – nie tylko klawiszowych, ale też marimbie, cytrze czy mandolinie. Efekt jest więc bardziej organiczny.

Spośród siedemnastu nagrań umieszczonych na „Mare” większość osadzona jest na kruchym i zwiewnym rytmie wywiedzionym z minimalowego tech-house’u („Myiami”) , choć w kilku miejscach Löffler stawia na bardziej soczyste i głębokie bity, kojarzące się z europejską wersją deep house’u („Neo”). Podkłady te uzupełnia gąszczem glitchowych dźwięków, splatających wspomniane odgłosy otoczenia w rozwibrowaną i pulsującą tkankę („Youth”). Nad wszystkim tym unoszą się łagodnie plumkające syntezatory, uzupełniane tęsknymi partiami piano („Lid”), marimby („Silk”) czy gitary („Athlete”).

W efekcie na pozór taneczna muzyka ma bardzo nostalgiczny ton. Podkreślają to partie wokalne – zarówno znanej z „A Forrest” wokalistki o wdzięcznym pseudonimie Mohna („Mare”), jak również samego Löfflera („Lid”). O ile kobiecy śpiew wpisuje się w strukturę dźwiękową albumu niczym dodatkowy instrument („Haul”), męski głos zamienia kompozycje, w których się pojawia w piosenki o niemal indie-poowym sznycie („Nil”). Tropy te prowadzą w oczywisty sposób do lat połowy 80., kiedy to za sprawą Ivo Watts-Russella i jego wytwórni 4AD post-punk nabrał eterycznego tonu na płytach Cocteau Twins, Dead Can Dance czy This Mortal Coil.

Ta ejtisowa nuta jest na tyle wyraźna na drugiej płycie Christiana Löfflera, że przeważa szalę, czyniąc z „Mare” zestaw zdecydowanie bardziej do domowego odsłuchu niż klubowej konsumpcji. Niby wiele podobnej muzyki już słyszeliśmy – choćby melancholijne techno z Dial czy tęskny house z Smallville, nagrania bohatera tej recenzji idą jeszcze dalej w stronę dominacji klimatu i przestrzeni nad rytmem w poszczególnych kompozycjach. Dlatego po kolekcję tę śmiało mogą sięgać nie tylko wielbiciele minimalowego tech-house’u, ale także ci, którzy szukają w muzyce ukojenia i wyciszenia. Gdyby nie zdystansowane bity – byłby to eteryczny ambient w wersji pop.

Ki 2016

www.ki-records.com

www.facebook.com/kirecordsofficial

www.christianloeffler.net

www.facebook.com/christianloefflerofficial







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy