Wpisz i kliknij enter

Panda Bear – Panda Bear Meets The Grim Reaper

Rozstrojona psychodelia.

Nie od dziś wiemy, że Panda Bear zalicza się do mało potulnych zwierzaków. I nie trzeba nikomu przypominać, jaką „bestią” staje się Noah Lennox, kiedy spotyka resztę kolegów z Animal Collective. Zawsze mam ten sam problem z twórczością tego amerykańskiego artysty, gdyż ciężko ją skonsumować za pierwszym razem, wręcz odpycha i nudzi. Nie wiem, jak on to robi, ale kolejne podejścia sprawiają, że chce się wracać do materiału, choć przy pierwszym kontakcie wszystkie płyty Pandy są do siebie podobne, oczywiście to tylko złudne wrażenie.

Poprzedni krążek Pandy, „Tomboy” (2011), był utrzymany w znacznie mroczniejszej i brudnej brzmieniowo konwencji niż tegoroczny „Panda Bear Meets The Grim Reaper”. Zresztą sam artysta podkreśla, że potrzebował jakiejś zmiany, no i wyszedł z piwnicy, gdzie rzekomo nagrywał album „Tomboy” i pojechał do Portugalii, aby zarejestrować nowe kompozycje. Tak naprawdę to Lennox zaczął myśleć nad „Panda Bear Meets The Grim Reaper” jeszcze w trakcie prac przy ostatnim wydawnictwie Animal Collective – „Centipede Hz” (2012).

Produkcją po raz kolejny zajął się Peter Kember znany jako Sonic Boom, gdyż „Tomboy” również wyszedł spod jego producenckich gałek. Tam, jaki i na „Panda Bear Meets The Grim Reaper”, Brytyjczyk odwalił kawał dobrej roboty. Niestety, ale najwięcej zastrzeżeń mam do samej muzyki zawartej na „Panda Bear Meets The Grim Reaper”. Po pierwsze, wokale Pandy opierają się z grubsza na tych samych patentach, czyli są mocno podbite echem, ale na szczęście twórca niekiedy odchodzi od schematu i mamy dwa wyjątkowe nagrania „Tropic of Cancer” i „Lonely Wanderer”, w których słyszymy czysty głos Lennoxa. Po drugie, chyba niewiele się zmieniło co do samej formy, a może nawet została lekko rozcieńczona („Crosswords”, „Principe Real”). Wydaje mi się, że Misio pokazał więcej ostrych pazurków na „Tomboy”.

No, ale muszę jednak pochwalić Pandę za inteligentne nawiązanie do hip-hopu w warstwie rytmicznej („Mr Noah”, „Come To Your Senses”) i gdzieniegdzie do dubu. I jak tu nie być wewnętrznie rozkalibrowanym, kiedy wpadamy na przeciętne fragmenty, a tuż obok nich mamy porywające numery, takie jak „Butcher Baker Candlestick Maker” i „Boys Latin” – te polirytmiczne nawarstwiające się wokale w połączeniu z syntezatorami robią spore wrażenie. Z kolei teksty, nie powaliły mnie jakoś specjalnie na kolana, ale na pewno nie są szczeniackie czy głupie. Pomimo czasem skocznej i pozornie wesołej muzyki Lennox śpiewa o smutnych wydarzeń ze swojego życia, czyli np. śmierci ojca.

Rozchwianie stylistyczne to już niemal znak firmowy Pandy Bear, z jednej strony to dobrze, bo przynajmniej wiadomo, że Amerykanin nie drepcze w miejscu, a z drugiej – jego albumy tracą na spójności i ciężko je po prostu zapamiętać w całości, zaś łatwiej wchłaniają się poszczególne nagrania. Dla jednych zapewne Panda skończył się na longplayu „Person Pitch” (2007), a dla innych wręcz przeciwnie narodził się wraz z „Tomboy”. Więc dla kogo jest tegoroczny „Panda Bear Meets The Grim Reaper”? Wszystko na to wskazuje, że jedni i drudzy znajdą coś dla siebie, choć w jakim tempie będzie rozpuszczał się ten psychodeliczny cukierek w waszych uszach, tego już nie wiem.

09.01.2015 | Domino Records

 

Strona Facebook Panda Bear »
Strona Domino Records »
Profil na Facebooku »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Baasch – Noc

Once upon a night, seven clubs away