Wpisz i kliknij enter

Matthew Dear – Black City


W tym sezonie w muzyce króluje czerń. A czerń czerni nierówna. Różne jej odcienie można podziwiać – od skrzącej się rytmem i melodyjnością u Bonobo, lśniącej new ravem i zakurzonej nieco, bo odnalezionej po latach u Groove Armady czy prawdziwie dostojnej i harmonijnej, z klubowym połyskiem, którą skroił Pantha Du Prince. Dear natomiast odziany jest w czerń czystej, naturalnej postaci, symbolizującej mrok, tajemnicę i niepokój, który skutecznie jest dawkowany. Udało mu się stworzyć plastyczną metaforę, sugestywną ilustracje wyimaginowanego miasta, którym rządzi czarna materia – niezbadana, niepoznana, ale z wielkim twórczym potencjałem.

Lekkie strony techno z dodatkiem czego wyobraźnia zapragnie – pomylonych instrumentali, synthów, onirycznych wokaliz zawsze były jego wizytówką. O ile z albumowego dorobku Leave Luck To Heaven mniej, to Asa Breed jest opus magnum tej stylistyki. Black City to spokojniejsza kontynuacja, bardziej dojrzała (praca nad albumem trwała trzy lata), przesiąknięta dekadencją i elegancją zarazem.

Zaczyna się niewinnie – Honey to utwór z rozmytym basem, grzechoczącym cięciem w oddali oraz głębokim, niskim wokalem. Niewiele dalej – I Cant Feel – głęboki głos zmienia się w falset, zewsząd atakują hałaśliwe ozdobniki. Hymn miasta – Little People, to znów odwrócenie wektorów. Pojawia się rytmiczny beat i świdrujące syntezatory, które brzmią coraz śmielej w Slowdance czy Monkey, który wespół z You Put A Smell On Me jest jednym z najżwawszych i najrzadszych utworów na płycie.

Może to truizm, ale wszystkie melodie i nie-melodie byłyby do śmietnika, gdyby nie głos Deara. Miejscami z pogranicza awangardowej poezji i melorecytacji, znanej chociażby z dokonań AGF, Burbuji, Delaya (Naima), czasem nasiąknięty erotyzmem, igrający z rytmiką, znudzony – Aguayo? Circlesquare? Bowie? Pozostaje czekać na koncert i modlić się o przyjazd jego Big Hands bandu nad Wisłę. Przy odsłuchu ujawnia się wielki potencjał koncertowy płyty. Żywe granie pozwoli odczuć cały ten obłęd, bogactwo czystej formy i niezmąconych emocji, bo instrumenty są ochoczo używane – hałaśliwy klimat zapewniają fantazyjne partie drumów i klawiszy, ukojenie przynosi pianino i gitara, podparta ambientowo rozleniwionym wokalem, tam gdzie płyta chyli się ku końcowi – Gem, emotroniczny Innh Dahh.

Dear znów stworzył pop – ale pop extra virgin, wysmakowany i niepowtarzalny, w postaci niespiesznych, psychodelicznych kompozycji z transowymi podkładami i hipnotycznym wokalem, naładowanych seksapilem i eklektyzmem. Dla jednych murowany kandydat do rocznych podsumowań, które nieubłaganie ruszają, dla drugich (szczególnie zapatrzonych w Audiona – kolejne alter ego, gdzie tym razem wciela się w rzeźnika potencjometru i tanich słuchawek swoim rasowym minimalem) postępujący syndrom muzycznej infantylizacji, brnięcia w popową manierę która coraz śmielej rozpycha się w elektronicznym światku.

To uniwersalna muzyczna ilustracja flaneryzmu w ponowoczesnej rzeczywistości, która wszystko już widziała, posiadła i przekształciła. Uniwersalna, ponieważ obojętnie pod jaką szerokością geograficzną, w jakimkolwiek miejscu rozkrusza powierzchowną tkankę. Poezja miasta w wykonaniu Deara to poezja codziennego użytku – w każdym mieście, z Black City w słuchawkach, w rytmie sygnalizacji świetlnej, krzykliwych neonów, pośród zgiełku i spalin wzniesiecie się na inny poziom.
Ghostly, 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
stachman
stachman
13 lat temu

Maly majstersztyk…

Polecamy