Ben Lukas Boysen zaczynał jako jeden z licznych artystów ery post-warpowej, lecz każdym kolejnym wydawnictwem pod szyldem Hecq udowadniał jedyny w swoim rodzaju talent – rzadkie, bo wyważone połączenie technicznej perfekcji z dbałością o nastrój. Powiedzieć, że najnowszy, piąty album niemieckiego producenta jest krokiem naprzód, byłoby nieporozumieniem; „Night Falls” jest wielkim skokiem przez długie schody elektroniki. Skokiem na sam szczyt.
Hecq – „Night Falls”
Ambientowa suita rozpisana na dwanaście płynnie połączonych partii – tak najkrócej można opisać płytę. Boysen całkowicie odszedł od estetyki połamanego, stechnicyzowanego IDM-u, tworząc monumentalną, elektroniczno-akustyczną symfonię, głęboką jak morska toń i równie mroczną. Majestatyczne orkiestrowe aranżacje (m.in. fortepian i instrumenty smyczkowe) zostały wplecione w masywne drony, przenikane z kolei widmowymi chórami, odległymi echami i niepokojącymi szmerami.
Hecq – „Magnetism”
Podniosła atmosfera zanurzonej pod wodą katedry zapiera dech w piersiach, a wszechogarniające harmonie nieomal wylewają się z głośników, zatapiając w swych bezkresnych czeluściach. Brzmienie jest krystalicznie czyste, jednak „Night Falls” to coś więcej niż totalny producencki majstersztyk. To pozbawiona słów epicka opowieść, soniczna podróż przez bezmiar nocnych krajobrazów, przepełnionych tajemnicą. To wreszcie źródło zadumy i kontemplacji, duchowej wędrówki w głąb siebie, która otwiera jaźń na nieznane dotąd rejony, rozpuszcza czas, poszerza przestrzeń o dodatkowe wymiary i zbliża do katharsis.
Hecq – „Bending Time”
Cóż jeszcze można dodać? Fenomen i zarazem paradoks „Night Falls” i muzyki Hecq w ogóle, polega na tym, że nie będąc właściwie niczym odkrywczym, pozostaje unikatowa niczym płatek śniegu. Genialny album.
2008
nie rozumiem ochów i achów. porównywanie „Night Falls” do klasyków ambientu niedorzeczne. album po kilku odsłuchach zlewa się w jedną, nudną szklankę przedwczorajszej herbaty, której nie wypijesz mając pod nosem ciepłe cappucino z pianką. pozdro!
mnie ta płyta poruszyła dogłębnie…a najbardziej Never Leave, który pokazuje że wcale nie trzeba używać werbalnych środków aby ukazać życzenie zawarte w tytule, wystarczy użyć pięknych akordów…
być może w kontekście dotychczasowych dokonań hecqa ta płyta rzeczywiście stanowi jakiś ważny ślad i dokonanie, w moim odczuciu jest tylko dobrze. dostojność i powaga są tutaj głównym elementem kreującym atmosferę, jednakże klimatu całej płyty nie są w stanie utrzymać na tym samym poziomie napięcia. ciekawy materiał, ale na płytę roku mam przygotowane inne typy. yoł!
mnie az tak plyta nie zachwicila, po pierwszych przesluchaniach w pamieci utkwily tylko dwa utwory – never leave i bending time. za malo jak na genialna plyte. ale…
Na podstawie tych trzech fragmentów zapowiada się dość smakowicie 🙂