Wpisz i kliknij enter

Justice – Cross


Po dziesięciu latach „french touch” zmartwychwstaje z hukiem i pompą godną powitania przybyszów z sąsiedniej planety w pamiętnym „Mars Attacks”. Święty znak wykorzystany na okładce sugerować może najbardziej niecne i obrazoburcze dźwięki, zwłaszcza jeśli popatrzy się na facjaty i niektóre kostiumy sceniczne autorów przedsięwzięcia, ale nic podobnego.
Justice, czyli Gaspard Augé i Xavier de Rosnay, zadebiutowali przed trzema laty nagraną wespół z Simianem dla Gigolo Records dwunastką „Never Be Alone”, której sprzedaż podreperowała finanse tego cokolwiek podupadłego obecnie labelu. Początek, niezły i przebojowy, zwiastować miał to, co w tym roku wybucha na naszych oczach potężną, wspartą również mocno przez indie media, erupcją new french electro oraz nu rave. Oczywiście, podobnie jak disco punk, będzie to kolejny jedno-, maksymalnie dwusezonowy lans, ale z pewnością przyniesie nam odrobinę radości. Brytyjczycy z Simian Mobile Disco już zdążyli nagrać cieniutką, wielece rozczarowującą płytę „ADSR”, Digitalism z Niemiec też nie do końca popisał się swoim „Idealismem”, ale już Justice nie tylko całkowicie deklasuje wymienionych, lecz serwuje jeden z najlepszych tanecznych albumów tego roku.
Może to kwestia specyficznego, francuskiego smaku, a może po prostu łut szczęścia – Justice rządzi i porywa prostym brzmieniem. Sukces „Krzyża” tkwi w jego niesamowitej, lekkiej przebojowości i wybijającym się ponad przeciętność połączeniem funkowego zacięcia Daft Punk, przesterowanych gitar, archaicznych klawiszy, francuskiego popu sprzed trzech dekad, electroclashowego zblazowania i przerysowania. Tam, gdzie kończył się „Homework”, zaczyna się „Cross” i idzie dużo dalej. Zamiast lukrowanego pop-houseu, pojawia się brudne disco i ghettotech, komercyjne zaśpiewy rnb topią się w zalewie lo-fi gitar, a atmosfera kojarzy się momentami z gonitwą Michaela Douglasa za największymi kryminalistami w „Ulicach San Francisco”.
Ponoć Michael Jackson ma powrócić w glorii należnej zombie – gdyby większą uwagę zwracał na to, co się dzieje wokół niego, a nie na czubku rozpadającego się niczym grecka waza nosa, mógłby z pomocą Francuzów nagrać godnego następcę „Thrillera”. „Old school”, „new school” i „too cool for school” – wszystko naraz, a nawet jeszcze więcej. Gorączka sobotniej nocy na miarę czasów. Jeśli „new french electro” ma się ostać do początku kolejnego sezonu ogórkowego, to życzyłbym sobie więcej płyt o takim potencjale i jak najwięcej live actów Justice w Polsce.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
52 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
justice
justice
8 lat temu

Electrohead, czy po tych siedmiu latach czujesz, że czas Tobie przyznał rację?

wuef
wuef
16 lat temu

nie to żebym był pierwszym zakupowiczem płyt, ale niektórzy znawcy wymieniają różniaste nazwy. i ile z nich mają na legalnym nośniku, że tak się chwalą ich znajomością.

Polecamy