Wpisz i kliknij enter

Jamie Woon – Mirrorwriting

Gdybym tylko mogła mieć znów naście lat! Wytapetowałabym plakatami Jamie’go Woon’a całą ścianę, nie rozstawałabym się z walkmanem z jego kasetą w środku, marzyłabym, by go spotkać, zedrzeć z niego choć skrawek t-shirta na wieczną pamiątkę. Cóż – nastolatką już dawno nie jestem, daruję więc sobie tego typu egzaltowane zachowania. Niemniej jednak nie mam zamiaru ukrywać, że Jamie skradł me serce. Bardzo się z tego cieszę – pośród całej masy pięknych, zdolnych, ponętnych wokalistek i kompozytorek nareszcie pojawił się wyśmienicie śpiewający facet. W końcu mamy równouprawnienie, kobiety też mogą mieć swojego idola. Jamie jak najbardziej zasługuje na to miano – jest młody, utalentowany, posiada hipnotyzujący głos. Jedyny szczegół do ewentualnej poprawki to jego image (wąsik!), ale ten temat zostawiam na zupełnie inną dyskusję. Skoncentruję się na muzyce.

Album rozpoczyna singlowy „Night Air” i jest to całkiem obiecujący początek. Trochę zwieść może intymny nastrój, w który Jamie wprowadza słuchacza na wstępie, gdyż całość płyty brzmi zróżnicowanie. Niektóre numery sprawdzą się doskonale po romantycznej kolacji, inne wyciągną na parkiet nawet tych, którzy do amatorów tańca nie należą. Wspólnym mianownikiem wszystkich piosenek Woon’a jest niewątpliwie jego głos. Chłopak ma w swoim wokalu niezwykłą siłę przyciągania. Talent do śpiewu odziedziczył po matce, artystce związanej z muzyką celtycką, a doskonalił w London School for Performing Arts & Technology (jego koleżanką ze szkoły jest Amy Winhouse). W czasach, gdy za nagrywanie piosenek bierze się coraz więcej samozwańczych „artystów”, kunszt wokalny Jamie’go budzi podziw. Posłuchajcie sobie – ten chłopak na żywo i w wydaniu akustycznym brzmi równie świetnie, jak podczas bogato zaaranżowanych, studyjnych wersji piosenek. Kolejną mocną stroną „Mirrorwriting” jest – paradoksalnie – przystępność albumu. Woon jest uroczo bezpretensjonalny, nie próbuje nikogo udawać, wpasowywać się w modne trendy. Nie miałby żadnego kłopotu, by chwycić w rękę gitarę, kilka głęboko „alternatywnych” instrumentów i nagrać coś w zblazowanym, neofolkowym klimacie. Zamiast tego zupełnie otwarcie czerpie inspirację od takich tuzów muzyki rozrywkowej jak choćby Stevie Wonder. W wydaniu Jamie’go przystępne dźwięki brzmią jednak intrygująco i świeżo. Weźmy choćby kawałek „Middle” – rozrywka w najznakomitszym wydaniu – podobnie zresztą jak kolejny singlowy „Lady Luck”. Prawdziwe cuda zrobił ze mną jednak „Spirits”. Gdy po raz pierwszy rozbrzmiał w moich słuchawkach, byłam w sklepie spożywczym. W jednej chwili wszystko przestało się liczyć – mleko, ziemniaki, bułki, dziwne spojrzenia ekspedientki – byłam tylko ja i Jamie. I to mi się w „Mirrorwriting” tak bardzo podoba – płyta angażuje, wywołuje emocje, jest prawdziwa.

To świetna alternatywa dla tych, którzy są już nieco zmęczeni artystami silącymi się na przesadną oryginalność. Jamie Woon w swoim debiutanckim albumie postawił na flirt z muzyką rozrywkową, mimo to doskonale wpisał się w nowomuzyczne klimaty. I chyba nieco krzywdzące jest porównywanie go do Jamesa Blake’a. Ja postawiłabym ich raczej obok siebie. Jest przecież wystarczająco dużo miejsca dla utalentowanych, zdolnych, młodych mężczyzn.Czekam na kolejnych.

http://www.jamiewoon.com

Polyord Records, 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] Jamie Woon – „Mirrorwriting” […]

robbie80
robbie80
12 lat temu

idealny pop (od razu wiadomo, że z Wysp), szkoda, że Ryjana i te wszystkie inne „gwiazdy” sprowadziły pop do rynsztoka, to tacy artyści jak Jamie zasługują na to by lśnić i wisieć na ścianach

pe
pe
12 lat temu

Niewidoczny, mnie też to dziwi. Przyjęło się pisać, że druga połowa albumu słaba i tyle. Ja właśnie specjalnie przeskakuję 7 i 8 dla „TMRW” (na pewno najczęściej słuchany przeze mnie utwór z płyty, nie licząc odsłuchów wcześniejszych singli). Nawiasem mówiąc, na YT jest zapis świetnego wykonania na żywo. Piątki bym nie dał, choć bardzo bym chciał. Album trochę mnie zawiódł, ale to dlatego że po „Wayfaring Stranger”, „Night Air” i „Lady Luck” trudno było nie mieć wysokich wymagań i oczekiwań. Łapię się na tym, że w „Mirrorwriting” interesują mnie przede wszystkim numery żywsze (czyt. nie-ballady), ale 1-6 plus 9-tka to już wystarczająco dużo, by nazwać go dobrym. Co ciekawe, Pitchfork dał mu 8/10, ale to pewnie po części ze względu na to, że nie chcieli się przyznać do „przesadnego hypeu”. Jeśli miałbym cokolwiek Woonowi zarzucić, to umieszczenie na płycie ogranego „Night Air” czy utworów od dawna znanych z YT („Spiral”, „Spirits”). Nie chodzi tu oczywiście o jakość tych kawałków, ale raczej węższy zakres świeżego materiału. Można to jednak zrozumieć w przypadku początkującego artysty, który dosłownie walczył o wydanie tej płyty. PS. Brakuje „Blue Truth”. Może i był udostępniony za darmo, ale podniósłby poziom albumu.

niewidoczny
niewidoczny
12 lat temu

Bo są różne ludzkie bajki 😉 Druga moja połówka za każdym razem jak włączam Woona kręci nosem i rzuca zarzuty w stylu „nudziarstwo”, „zawodzenie”, „weź wyłącz tego cierpiętnika” 😉
Dziwi mnie trochę, że w wielu recenzjach pomijany jest świetny „TMRW”, dla mnie chyba numer jeden „Mirrorwriting”

Usiu
Usiu
12 lat temu

No tak, jeśli klasyfikować to w szufladce pop, to jak najbardziej bije większość gwiazdek na rynku! Wokal Woon ma przyjemny, ale dalej to nie moja bajka 😉

niewidoczny
niewidoczny
12 lat temu

Fantastycznie dopieszczony popowy album. Czekałem na lp Woona od czasu kiedy pierwszy raz zobaczyłem na jutjubie jak robi na żywo „Spirits” i usłyszałem cover „Youre Not Alone”. Głos świetny, produkcje wyśmienite, album trochę siada pod koniec, ale to nieważne. Za każdym razem sprawia taką samą przyjemność! 😀

Usiu
Usiu
12 lat temu

Nie moja bajka ten album.

Proxima Centauri
Proxima Centauri
12 lat temu

Ja dałabym jednak 5 gwiazdek, bo na dość długo mnie hipnotyzował. A poza tym – mimo iż nie jestem JUŻ nastolatką, chętnie wytapetowałabym sobie wizerunkami Jamiego pokój ;).

H4C37
H4C37
12 lat temu

słuchając singli które wcześniej powypuszczał spodziewałem się, że ta płyta wywróci wszystko do góry nogami.. nieco się jednak rozczarowałem bo w połowie robi się z tego takie „pitu pitu przy ognisku” … ale każdy lubi co innego 🙂

Polecamy